poniedziałek, 10 marca 2014

Brak weny i pomysłu... część 2

Następna cześć opka z poprzedniego postu. Została przyjęta lepiej. Aha, zapomniałam dodać w poprzednim poście, że są to opka o tematyce Percy Jacksonowskiej, czy jak to się tam... :)

Niesamowite Wieści (2)

Byłam w Obozie Herosów już od dwóch dni, a dalej myślałam, że to jakiś głupi i dziwny sen, i że za niedługo się obudzę. Chciałam, żeby z mojej pamięci wymazało się wszystko na temat bogów, półbogów i potworów, a ogólniej mówiąc, mitologii greckiej.

Dalej mieszkałam w domku numer jedenaście i zaczynałam mieć go dość. Zawsze był przepełniony i nie miałam w nim prywatności. Powtarzałam sobie w myślach, że może właśnie tego dnia dowiem się kto jest moim boskim rodzicem i wyprowadzę się z niego.

Kiedy tak leżałam na moim łóżku (tak, dostałam łóżko) i rozmyślałam, podszedł do mnie grupowy domku Hermesa. Był to niezbyt wysoki chłopak z długim nosem, włosami koloru blond i zielono-szarymi oczami. Według mnie miał jakieś dziewiętnaście lat. Widać było, że dużo ćwiczy i walczy, ponieważ był bardzo umięśniony.

- Idziemy na obiad – powiedział i odszedł. Nie przepadał za mną.

Wstałam z łóżka z westchnięciem, które nie uszło uwagi Roberta, mojego nowego kolegi. Był może rok młodszy ode mnie i również nieokreślony. Przebywał w Obozie dwa tygodnie dłużej niż ja. Mówił, że są tu ludzie, którzy spędzają w nim cały rok, ale w tym roku jest ich szczególnie dużo, bo potwory nie dają nikomu spokoju. Szczęście, że była wiosna, bo zimy bym tu nie przeżyła. Wracając do Roberta, miał ciemną karnację, bardzo ciemne blond włosy i brązowe oczy. Nie był tak umięśniony, jak Natan, nasz grupowy, ale jednak miał więcej tkanki mięśniowej niż większość chłopców chodzących ze mną do klasy.

Wyszliśmy z domku. Była piękna pogoda i bezchmurne niebo. Miałam nadzieję, że będzie padać, bo mieliśmy dzisiaj ćwiczenia z szermierki na arenie, moje pierwsze zajęcia w Obozie. Osobiście nie uważam szermierki za coś ciekawego, bardziej pociąga mnie łucznictwo. I oczywiście te właśnie zajęcia miał poprowadzić Chejron, który był nieobecny przez te dwa dni kiedy tu byłam, i którego jeszcze nie poznałam. Robert powiedział mi, że jest on centaurem. Zdążyłam niestety spotkać się z Panem D., znaczy Dionizosem. Niestety, ponieważ gość jest niesamowicie wredny i złośliwy oraz, zapomniałam dodać, upierdliwy.

Doszliśmy do pawilonu jadalnego, który już był pełny różnych odgłosów jedzenia i wyśmienitych zapachów. Cieszyło mnie to, że mogliśmy jeść cokolwiek byśmy zapragnęli. Usiadłam koło Roberta. Było nas tak dużo, że ledwo mieściliśmy się przy stole. Wypatrzyłam Mike’a siedzącego przy stoliku Posejdona, a on odwzajemnił moje spojrzenie i uśmiechnął się do mnie. Oprócz niego siedział tylko jego młodszy brat, który wyglądał jakby przydarzyło mu się coś naprawdę złego, a tak naprawdę pewnie się pokłócili, i to już drugi raz od kiedy tu jestem.

Poprosiłam mój talerz, żeby dał mi pieczonego kurczaka, takiego jak robi moja mama, a do picia wzięłam sok pomarańczowy, którego nie lubię, ale powiedziano mi, że jest zdrowy. Przed zjedzeniem złożyłam w ofierze kawałek swojego jedzenia. Oczywiście w ofierze dla swojego rodzica, kimkolwiek on jest.

Po obiedzie poszliśmy na chwilę do domku, żeby przebrać się na ćwiczenia z szermierki. Po krótkim czasie wyszliśmy na arenę. Był to okrągły plac, na którym z jednej strony poustawiane były kukły dla początkujących, a po drugiej była pusta część, gdzie odbywały się pojedynki między herosami. Każdy z nas dostał do ręki drewniany miecz. Postawili mnie przy jednej z kukieł, potem Natan pokazał mi jak mam wykonywać cięcia. Szczerze mówiąc zajęcia z szermierki okazały się taką porażką, jak się obawiałam. Po cięciach na kukle przydzielono mnie do Roberta. Ja miałam go atakować, a on się bronić. Oczywiście nie mógł się powstrzymać i parę razy dźgnął mnie mieczem i nabił mi trochę siniaków, a ja nawet go nie drasnęłam. Zastanawiałam się, czy to ja jestem taka beznadziejna, czy on taki dobry. Mimo wszystko podczas walki z Robertem dobrze się bawiłam. Po chwili zauważyłam, że ktoś nas obserwuje. Była to średniego wzrostu dziewczyna z kręconymi blond włosami. Zdziwiłam się, gdyż wydawała mi się znajoma, nie wiem tylko dlaczego. Odwróciłam się, bo akurat Natan przechodził obok nas, a gdyby zobaczył, że nie walczymy pewnie by nas za to zbeształ, ale kiedy znowu się obejrzałam nie było jej.

- Jak myślisz, będziemy dziś mieli zajęcia z łucznictwa? – zapytałam Roberta.

- Pewnie nie – odpowiedział. – Chejron jeszcze nie wrócił.



***

Późnym wieczorem, kiedy prawie wszyscy posnęli, wyszłam przejść się po Obozie. Było chłodno i trochę ciemno, jednak mi to nie przeszkadzało. Po prawej stronie, nad horyzontem, widać było wschodzący księżyc. Brakowało mu jeszcze kilka nocy do pełni. Ruszyłam w stronę plantacji truskawek. Wystraszyłam się, gdy przede mną wyrósł jakby z pod ziemi ogromny kształt przypominający konia. Dopiero po chwili zauważyłam, że to coś miało tułów człowieka, a resztę ciała końską. To był centaur, nie wiedziałam tylko, czy ten co myślę. Miał długie, siwe włosy i brodę tego samego koloru. Jeśli dalej nie wierzyłam, że to wszystko to sen, to właśnie w tym momencie oprzytomniałam. Z tego wszystkiego odjęło mi mowę.

- Witaj, Saro – powiedział.

Przełknęłam ślinę. Mimo, że powiedział to bardzo łagodnym tonem, wystraszyłam się go.

- Dobry… wieczór – wykrztusiłam. – Pan… zna moje… imię?

- Oczywiście, że znam.

- A kim Pan jest, jeśli mogę spytać? – odzyskałam pewność siebie.

Centaur zaśmiał się, a po chwili rozległo się ciche prychnięcie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie był on sam. Po jego prawej stronie stał chłopak, którego rozpoznałam, kiedy mu się lepiej przyznałam. To był Natan.

- Przecież to Chejron, a teraz idź do domku – powiedział grupowy.

Odeszłam nie chcąc mu się narażać. A poza tym było mi głupio, że nie rozpoznałam naszego mentora. Postanowiłam, że przeproszę go na jutrzejszych zajęciach. Wróciłam do domku i poszłam spać.

***

Biegłam korytarzem mojej szkoły. Nie wiedziałam przed czym uciekałam. Wiedziałam tylko, że to coś strasznego, i że nie mogłam się zatrzymać. W korytarzu panował półmrok. Ledwo widziałam swoje blade dłonie, które przeważnie świecą w ciemnościach. Obejrzałam się, a to co zobaczyłam sprawiło, że jeszcze przyśpieszyłam.

Sunął się za mną cień, ale nie taki zwykły. Wydawał się pochłaniać wszelkie kolory, a od samego patrzenia na niego rozbolały mnie oczy. Nie wiedziałam co się może stać kiedy cień mnie do goni i nie chciałam się przekonywać. Mimo, że starałam się biec coraz szybciej on z każdą sekundą był bliżej. Mój strach rósł i rósł, aż nagle wszystko się skończyło. Tak po prostu. Obudziłam się.

Przeciągnęłam się i wstałam, wyjrzałam za okno. Na zewnątrz zbierało się na burzę choć słońce nie zaszło jeszcze za chmury. Dopiero wschodziło, co oznaczało, że jest dość wczesna godzina. Grupowy zabrał nas na śniadanie, a potem na zajęcia. Po wczorajszym nocnym spotkaniu nie miałam ochoty spojrzeć na Natana.

W Obozie panowało poruszenie, które na początku uszło mojej uwadze, gdyż myślałam nad swoim snem. Zastanawiałam się co on mógł oznaczać. Kiedy doszliśmy na strzelnicę Robert szepnął do mnie, żebym popatrzyła kto stoi obok Chejrona. Była to wysoka dziewczyna z brązowymi włosami i zielonymi oczami. Przypominała mi kogoś tylko nie wiedziałam jeszcze kogo.  Centaur przedstawił nam ją. Była to Nina Roberts, która ponoć bardzo się przysłużyła Obozowi Herosów parę lat temu. Chciałam wiedzieć dlaczego, ale nie spytałam.

Zaczęliśmy zajęcia, a ona je prowadziła, ponieważ Chejron musiał gdzieś się udać. Przez moją głowę przemknęła myśl, że przeproszę go innym razem.

Wzięliśmy łuki w dłonie. Podobało mi się uczucie trzymania go w rękach. Dość ciężko się naciągało cięciwę, ale mi to wyjątkowo łatwo poszło. Kazano nam wycelować do tarcz, więc wycelowałam, a potem zwolniłam cięciwę. Strzała przecięła powietrze i trafiła w sam środek tarczy. Nina podeszła do mnie i zapytała czy uczyłam się wcześniej strzelać z łuku. Odpowiedziałam, że nie, a ona pogratulowała mi świetnego strzału i powiedziała, żebym to powtórzyła. Ponownie nałożyłam strzałę na cięciwę, naciągnęłam linkę, wycelowałam i strzeliłam. Kiedy to zrobiłam stało się coś dziwnego. Kiedy strzała leciała zaczęła tworzyć się wokół niej złota poświata. Im bardziej kawałek drewna zbliżał się do celu tym bardziej ona jaśniała. Aż kiedy zostało już tylko parę centymetrów do tarczy wybuchła, a potem utworzyła coś na kształt rydwanu słonecznego. Nie wiedziałam co się stało dopóki Nina nie powiedziała:

- Określona.

Wtedy uderzyło to do mnie z całą swoją siłą. Chodziło mi po głowie tylko to, że jestem córką Apolla. Wszyscy mi gratulowali, a ja nie wiedziałam czy się cieszyć czy się załamać. Ostateczne zdecydowałam się na to pierwsze.

- A Ty czyją jesteś córką? – zapytałam Niny.

- Również Apolla.

Teraz już wiedziałam kogo mi przypominała. Widziałam podobną twarz za każdym razem, kiedy patrzyłam w lustro, choć rudy kolor włosów odziedziczyłam po mamie. Przypominała mi mnie. Podszedł do mnie Robert. Też mi gratulował. Naprawdę nie rozumiałam dlaczego wszyscy mi gratulowali.

- Cieszę się, że już jesteś określona, chociaż szkoda, że będziemy teraz mieszkać w osobnych domkach.

No cóż, nie można mieć wszystkiego, pomyślałam.

***


Leżałam na łóżku i rozmyślałam. Poznałam już swoje rodzeństwo. Trzy dziewczyny i czterech chłopców. Najbardziej polubiłam młodszą ode mnie o rok Jo. Jej pełne imię brzmiało Johanna, ale powiedziała, że mam do niej mówić Jo. Ona chyba też mnie polubiła. W każdym razie spodobało mi się w nowym domku, a Mike i Robert obiecali, że często będą mnie odwiedzali. Pierwszy raz poczułam, że Obóz to mój drugi dom i mam nadzieję, że tak będzie zawsze.

Brak weny i pomysłu...

No to może opowiem coś o swoim dniu... ale to jest zbyt nudne. Mogę pochwalić się moim opkiem, które już kedyś zamieszczałam w internecie na RickRiordna.pl, gdzie jestem znana jako Sucha17. Jest to pierwsza część i chyba zreszta najsłabsza, a poprawiać jej na razie nie zamierzam. Może jak będę miała więcej czasu. Następne już są dużo lepsze. Może nawet dzisiaj wszystkie opublikuję.
Wiem, że jest zmieniony czas...

Niesamowite Wieści
Idę ulicą do domu. Jest strasznie ciemno, więc się spieszę, bo rodzice pewnie się martwią. Tłumów jakoś nie ma, co dobrym zwiastunem nie jest, bo oznacza, że jest strasznie późno. Na pewno bardzo mi się w domu dostanie. Nagle słyszę jakiś dźwięk po mojej prawej. Wiem, że jest tam nieoświetlony ślepy zaułek. Patrzę w tamtą stronę, ale nic nie widzę, ponieważ jest za ciemno, ale wiem, że coś tam jest. Czuję to.

Ruszam dalej, ponieważ jeśli ktoś tam jest to na pewno nie chcę się z nim spotkać. Po chwili słyszę wołanie.

- Sarah!

Ten ktoś zna moje imię. Moje serce przyspiesza. Powoli się obracam. Widzę znajomą sylwetkę, lecz jeszcze nie wiem kto to jest.

- Nie odezwiesz się do mnie? – pyta.

Rozpoznałam głos. To Mike, mój przyjaciel ze szkoły.

- Mike, ale mnie wystraszyłeś – odpowiedziałam.

- Może cię odprowadzić do domu?

- O tak. Przydałoby się.

Mike jest o rok starszy ode mnie, jednak przyjaźnimy się od dawna, bo nasi rodzice są starymi znajomymi. Tak naprawdę to poznałam go zanim zaczęłam mówić. Jest wysokim i wysportowanym chłopakiem. Ma kruczoczarne włosy i niesamowicie zielone oczy. Podoba się prawie każdej dziewczynie w szkole, ale ja traktuję go jak starszego brata.

Ruszyliśmy w stronę mojego domu. Mike mieszka na tym samym osiedlu, więc mój dom ma po drodze.

- Co ty robisz tu tak późno? – zwraca się do mnie z lekką naganą w głosie.

- Byłam w bibliotece i szukałam materiałów na wypracowanie, które muszę oddać jutro. Zaczytałam się i dopiero jak bibliotekarka powiedziała, że zamyka to zorientowałam się, która jest godzina – odpowiedziałam.

Szliśmy przez chwilę w milczeniu. Mike wyglądał jakby był zatopiony w myślach. Nie przerywałam mu w rozmyślaniach. Wolałam iść w ciszy, szczególnie dlatego, że wtedy słychać co się dzieje dookoła. W szkole prawie każdą przerwę z nim spędzałam wzbudzając tym zazdrość większości dziewczyn. Przez to znielubiła mnie bardzo grupka największych szpanerek w szkole. Myślały, że to ja zakazuję mu spotykania się z nimi, a tak naprawdę on ich nie lubił.

- Jak tam rodzice? – przerwał milczenie Mike.

- Nic ciekawego mi nie mówili, chociaż mama jest ostatnio podenerwowana.

Moja mama nigdy nie powiedziała mi kto jest moim tatą. Kiedy miałam pięć lat poznała Roberta i ożeniła się z nim. Na szczęście Robert jest super i od razu go polubiłam.

- Może ma kłopoty w pracy – podsunął Mike.

- Może, ale jeśli tak, to nie wróży to nic dobrego – powiedziałam. – Mogę mieć tylko nadzieję, że to nie to.

- Znasz mitologię grecką? – wyskoczył z tak dziwnym pytaniem mój przyjaciel.

- Znam. A co?

- A tak tylko się pytałem – wykręcił się od odpowiedzi.

Znam go na tyle długo, że wiem kiedy zadaje ważne pytanie i kiedy okrąża temat, żeby nie powiedzieć czegoś ważnego.

Doszliśmy do mojego bloku.

- Mogę cię odprowadzić pod same drzwi? – zapytał.

- Jasne, ale na klatce schodowej nic mi nie grozi – zgodziłam się.

- Zdziwiłabyś się – mruknął pod nosem tak, że ledwo usłyszałam.

Zatrzymaliśmy się pod drzwiami mojego mieszkania. Zauważyłam, że nie wzięłam kluczy. Zadzwoniłam do drzwi. Otworzył mi tata.

- Dobry wieczór Saro. Czemu tak późno? – dopiero teraz zauważył Mika. – Dzięki, że odprowadziłeś ją do domu.

- Nie ma za co. Do jutra mała.

- Pa.

Weszłam za tatą do środka. W salonie siedziała mama i oglądała film. Nie mam pojęcia dlaczego była taka spokojna, skoro tak późno wróciłam do domu. Zwykle wariowała.

- Idź spać dziecko – powiedziała. – Musisz się wyspać, żebyś jutro myślała w szkole.

- Mama ma rację – zgodził się z nią tata. – Idź spać. Jutro porozmawiamy.

Idąc do pokoju, słyszałam jak powiedział do mamy:

- Musimy jej zabronić chodzić tak po nocy. Nie ma pojęcia jakie to dla niej niebezpieczne.

Rano obudziłam się wcześnie. Zebrałam się do szkoły i wyszłam. Był piękny poranek. Kiedy wychodziłam z osiedla dogonił mnie Mike. Szliśmy razem w milczeniu, a gdy doszliśmy do szkoły mieliśmy jeszcze 15 minut przed rozpoczęciem lekcji.

W szkole skierowałam się z Mikiem w stronę szafek. Mieliśmy je koło siebie. Nagle zza rogu wypadło coś wielkiego. Wyglądało jak byk z nogami człowieka. Stop. To był byk z nogami człowieka. Osłupiałam. Mike od razu stanął przede mną z mieczem w dłoni (naprawdę nie wiem skąd go wziął) i zaatakował potwora, zanim zdążyłam dojść do siebie.

Po chwili było już po wszystkim. Potwór się rozsypał, a Mike nie miał już w dłoni miecza. Za to miał bransoletkę, którą zaczął nosić jakieś cztery lata temu, kiedy skończył 12 lat.

Popatrzył na mnie i bez słowa pociągnął do wyjścia.

- To był Minotaur, prawda? – zapytałam.

- Tak, to był Minotaur – odpowiedział. – Nie możemy teraz tu zostać. Za niedługo zjawi się ich więcej.

Wyszliśmy na ulicę i skierowaliśmy się w stronę mojego domu. Kiedy dotarliśmy na miejsce mój tata zbierał się do pracy.

- Co wy tu robicie? – zapytał z groźną miną.

- Nie mamy czasu – powiedział Mike. – Mógłby mi pan pożyczyć samochód? Zabieram ją do Obozu Herosów.

- Co za Obóz Herosów? – zapytałam nie wiedząc o co chodzi.

- Później ci wyjaśnię – odpowiedział chłopak.

- Tak, jasne, Mike. Weźcie samochód – zgodził się tata.

Mike kazał mi wziąć najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy się spakowałam zbiegliśmy na parking pod blokiem i pojechaliśmy, nie wiedziałam gdzie. Do jakiegoś Obozu Herosów.

- Od kiedy Masz prawo jazdy? – spytałam go.

- Od niedawna. Słuchaj. Muszę ci coś powiedzieć. Greccy bogowie istnieją, a co więcej mają ze zwykłymi śmiertelnikami dzieci – powiedział jakby w to wierzył i było to najważniejsze na świecie.

- Ok. Najadłeś się grzybków halucynogennych?

- Nie – odpowiedział. – Przysięgam, że to prawda. Ja sam jestem półbogiem, więc wiem co mówię. Ty też jesteś herosem.

Zatkało mnie. Co za bzdury on wygaduje?! Jeśli ci cali greccy bogowie istnieją to ja jestem święta.

- Zawracaj – powiedziałam.

- CO?!

- Zawracaj.

Nie dość, że gada coś o jakichś bogach i półbogach, to mnie porywa. Po prostu szczyt chamstwa.

- Nie zawrócę – powiedział. – Musisz mi uwierzyć. Mam ci to udowodnić?

- Tak, mały dowodzik by się przydał.

Zatrzymał samochód na poboczu obok jakiegoś strumyka. Wysiedliśmy.

- Patrz.

Podszedł do rzeczki i zamknął oczy. Wyciągnął rękę nad wodę. Przez chwilę nic się nie działo i już miałam odejść, ale nagle woda zaczęła się podnosić w stronę ręki Mika. W momencie uformowała się nad nią w kulę. Zatkało mnie.

- Łał – było to jedyne co byłam w stanie powiedzieć.

No cóż, uwierzyłam mu.

- Jestem synem Posejdona.

- Jejku. Super. Jest moim ulubionym bogiem.

- Ciekawe kto jest twoim boskim rodzicem – zastanowił się Mike.

Zgodziłam się z nim. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy. Naprawdę tak do końca nie uwierzyłam w to co mówił i myślałam, że to jakiś żart. Jeśli to prawda to miałam nadzieję, że to Posejdon jest moim ojcem, ale wtedy byłabym podobna do Mika, a tak nie jest. Jeśli nie on to kto? Może Zeus albo Hades? Jeden z trzech braci to byłoby coś.

- Za niedługo będziemy na miejscu – oznajmił Mike.

Dookoła były same wzgórza, a ja nie widziałam nic poza nimi. Na jednym rosła przeogromna sosna. Właśnie pod tym wzgórzem Mike zatrzymał samochód.

Wysiedliśmy i wspięliśmy się na górę. Koło sosny mój przyjaciel stanął i powiedział:

- To jest sosna Thalii. W Obozie powiedzą ci dlaczego tak się nazywa.

Wskazał ręką przed siebie. Popatrzyłam w tamtą stronę i zobaczyłam wioskę nad brzegiem jeziora.

- A to jest Obóz Herosów. Twój, mam nadzieję, nowy dom.